Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Jadą starą karetką przez świat. Na polskim cmentarzu w Iranie i w mieście, z którego wg legendy wyruszyli Trzej Mędrcy [ZDJĘCIA]

Aleksandra Wiśniewska
FOT. ANDRZEJ WIŚNIEWSKI
Warto przeczytać ten reportaż i obejrzeć piękne zdjęcia. Malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra od 14 czerwca 2018 roku od godz. 14.14 są w podróży przez świat. Wyruszyli z Malborka. Jadą specjalnie zaadaptowanym na kampera starym ambulansem i dzielą się z nami relacjami i zdjęciami z drogi. To czwarta część z pobytu w Iranie, a w sumie już 19 odcinek przysłany przez Olę z wyprawy. Życzymy dobrej lektury!

Z wizą do Indii w kieszeni wyjeżdżamy z Teheranu. Zanim jednak przekroczymy granicę miasta, zatrzymujemy się na cmentarzu chrześcijańskim Dulab.
Wysoki, gruby mur odgradza cmentarz od ulic irańskiej stolicy. Raz po raz naciskamy guzik dzwonka przytwierdzonego do szarych metalowych drzwi. Po kilku chwilach wychodzi ciemnowłosy mężczyzna, który upewnia się, że nie jesteśmy muzułmanami. Ci nie mają wstępu na teren chrześcijańskiego cmentarza. Hamid – bo tak na imię ma opiekun miejsca – wręcza nam prostą ulotkę informacyjną i sadza przy stoliku w cieniu drzew. Blat zasłany jest broszurami informacyjnymi i przedrukami o historii Polaków, którzy wraz z Armią Andersa w latach 40. trafili do Iranu. Dla wielu z nich, wycieńczonych trudami tułaczki, Dulab stał się miejscem ostatniego spoczynku.

Hamid – w geście typowej dla Irańczyków gościnności – podaje nam herbatę i ciastka. Nie mówi zbyt dobrze po angielsku, ale historię cmentarza stara się przywołać jak tylko może najlepiej, pokazując czarno-białe zdjęcia w przedrukach. Wreszcie prowadzi nas do kwatery polskiej schludnie utrzymanymi żwirowymi alejkami, na których kładą się cienie drzew gęsto porastających cmentarz.
- Zostawię was tu teraz samych – mówi Hamid i dyskretnie znika za naszymi plecami.

My natomiast ze ściśniętym gardłem patrzymy na dwa kamienne filary wyznaczające granicę polskiej kwatery. Na jednym z nich widnieje orzeł piastowski, na drugim krzyż Virtuti Militari. Za nimi wznosi się pomnik z dedykacją dla niemal 2000 pochowanych tu Polaków: „Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki – 1942-1944”. W ciszy zostawiamy na nim proporczyk polskiej flagi.

Malbork. Podróż starą karetką przez świat. Relacja Aleksandr...

Do Kaszan docieramy późnym popołudniem. Energię, która ledwie tli się w nas po całym dniu jazdy, rezerwujemy na poszukiwania słynnego bazaru i co ważniejsze – jedzenia. Z euforią wpadamy w tunele wąskich uliczek, meandrujących pomiędzy niskimi brunatno-ściennymi budynkami z adobe. Ich wnętrza są obietnicą kolorowej feerii wszelkich towarów i gorącej strawy, która niechybnie przywróci nam siły witalne. Z dziecinną radością stajemy przed drzwiami pierwszego z nich. Zamknięte. Podobnie jak stoisko następne i wszystkie pozostałe.
- Jaki dziś dzień? – pytam podejrzliwie.
- Piątek – dopowiada Andrzej.
- Czyli irańska „niedziela”. Wszystko pozamykane.
- Umrzemy z głodu.
Jeszcze przed chwilą urokliwy labirynt uliczek teraz jawi się jak złowrogie więzienie, w którym utkniemy na zawsze. Złorzecząc, opuszczamy je i wracamy do karetki. Zmęczenie i głód łączą się w wybuchowy koktajl frustracji. A jeszcze musimy znaleźć miejsce na noc.
Park podmiejski, który ktoś nam polecił, jest zamknięty do odwołania. Strażnik tłumaczy na migi, że jakieś remonty, przebudowy i że stać tu nie wolno. Ale możemy wrócić za dwa miesiące, jak będzie już po renowacji. Zaproszenie kwitujemy uśmiechem przez zaciśnięte zęby.

Tułamy się po ulicach Kaszan. Tu nie staniemy, bo za blisko osiedli mieszkalnych. Tu znowu nie, bo za głośno od ulicy. Po ścianach mijanych budynków zaczyna sączyć się coraz ciemniejsza czerwień – niechybny znak, że słońce chyli się ku zachodowi. My wciąż szukamy.
Wreszcie wyjeżdżamy za miasto, w stronę zachodniej, górzystej części Kaszan. Boczną uliczką docieramy do podnóża stromych górskich piaskowców. W jednej z w miarę płaskich, ukrytych pomiędzy skałami zatoczek natykamy się na zagłębie piknikowe. Całe rodziny siedzą na porozkładanych kocach, delektując się ostatnimi promieniami słońca. Ktoś gra w piłkę nożną pomiędzy skleconymi naprędce bramkami. Ktoś inny nad ogniskiem piecze bakłażany na kolację. Zapach soczystych warzyw wprawia w szał nasze ślinianki. Żołądek upomina się o swoje niskimi pomrukami.
Nie czekając dłużej, zabieramy się za pichcenie czegoś naprędce. Kiedy w garnczku zaczyna wrzeć woda, a na patelni skwierczeć olej, na zewnątrz zapada zmrok. Znikają piknikujące rodziny. Znikają gracze w piłkę. Po ognisku zostaje tylko snujący się przez zimne powietrze siwy dym. W ciemności znikają i góry.

Nagle… ŁUP! ŁUP! ŁUP! Ktoś wali bez opamiętania w przednie drzwi karetki. Łapiemy za wszelkie potencjalne narzędzia obronne typu nóż do krojenia i garnczek z wrzątkiem. Andrzej ostrożnie wychyla się do kabiny kierowcy. Przy drzwiach stoi trzech mężczyzn. Ich twarze skrywa mrok.
- Policja? – szepczę wystraszona.
- Nie wiem. W cywilu są. Idę sprawdzić. W razie czego z przodu mam pistolet sygnałowy od Włodka.
Andrzej powoli, ostrożnie uchyla szybę, przez którą słychać:
- Witajcie! Jestem Ali, a to moi kuzyni. Chcieliśmy was serdecznie powitać w naszej wiosce. A tutaj taki mały prezent powitalny. Moja żona gotowała – woła Ali i podaje Andrzejowi wielki gar parującej jeszcze zupy warzywnej. Za zupą podąża pakunek ze stosem ciepłych płaskich chlebków.
- Tu mój numer telefonu. Gdybyście czegoś potrzebowali – dzwońcie – życząc nam dobrej nocy, mężczyźni znikają.
Irańskie wioski. My do nich z pistoletem sygnałowym, oni do nas z zupą. Co za kraj!

Malbork. Podróż starą karetką przez świat. Kolejna relacja A...

Kolejny dzień przeznaczamy na zwiedzanie miasta, z którego według legend swoją wędrówkę do Betlejem zaczęli Trzej Mędrcy. W wąskich uliczkach usianych domkami z adobe bez problemu można przywołać obraz przeciskających się przez nie karawan. Te duchy przeszłości prowadzą nas krętymi alejkami do pachnącej wiosną dystylarni wody różanej. Kaszan od wieków słynie z jej produkcji. Wytłaczany w okolicy olejek różany eksportowany jest na cały Iran. Używa się go do produkcji perfum, kosmetyków, a nawet leków. Również każda irańska pani domu ma go obowiązkowo pod ręką jako dodatek do perskich dań. Corocznie w połowie maja odbywa się tu festiwal wody różanej połączony ze zbiorem kwitnących kwiatów.

Klucząc dalej uliczkami Kaszan, natykamy się na kolejny jego skarb. W małym budynku z otwartymi na oścież drzwiami siedzi w skupieniu młody mężczyzna. Całkowicie pochłonięty swoją pracą nawet nas nie zauważa. Delikatny uśmiech rozjaśnia jego twarz, kiedy zwinne palce wyczarowują lazurową magię. Cienki pędzel artysty powołuje do życia miniaturowego słonia, który trąbę pręży tak, jakby chciał uchwycić latającego nad nim błękitnego ptaka. Obok, zamknięty w heksagonie ceramicznej kafelki, siedzi grajek, który z czułością tuli do siebie sitar. Fantastyczna bestia łypie na niego z miniaturowej gwiazdy szklącej się zaschłym błękitem emalii. Kafelki z Kaszan słyną na cały Iran. Ich wyrafinowane, podwójnie wypalane i ręcznie malowane mozaiki zdobią największe meczety i mauzolea kraju i świata. Nam udało się podejrzeć proces powstawania miniaturowych arcydzieł, które chwilę później zniknęły w czeluściach glinianego pieca, gdzie jęzory ognia utwardzają je i hartują.

Schyłek dnia znajduje nas na bazarze miejskim.
- Słyszałeś? Ale ślicznie śpiewa – rozglądam się dookoła, poszukując klatki z pierzastym śpiewakiem.
Wzrokiem przesuwam po siatce malutkich sklepików bazarowych. Zadzieram głowę w stronę kopulastego sklepienia bazaru. Nic. Tylko złote liny światła spływają w dół, przez świetliki ukryte pomiędzy lazurowymi, ceramicznymi ornamentami. Tymczasem ptaszek wibrującym trelem odzywa się znowu. Tak wyraźnie i donośnie, że jego głos przenika nawet przez bazarowy zgiełk.
- No, przecież musi gdzieś tu być!
Sklepikarze i ich klienci przyglądają mi się z uśmiechem, kiedy kręcę się dookoła własnej osi na samym środku alejki marketu.
Ptaszek odzywa się znowu i milknie, zanim mogę go zlokalizować. Zupełnie jakby się ze mną droczył.
- Zwariuję zaraz! Gdzie ten mały dokucznik się chowa?!?
I wtedy mój coraz bardziej sfrustrowany wzrok pada na dwóch starszych jegomościów pilnujących narożnego straganu ze słodyczami. Ich pokryte szpakowatym zarostem twarze rozciągają się w łobuzerskim uśmiechu. Jeden z nich zaczyna gwizdać. Przez wpółotwarte usta dobywa się trel mojego niezlokalizowanego pierzastego śpiewaka.

Kiedy wychodzimy z bazaru, objadając się słodyczami podarowanymi przez staruszków-urwisów, znów doświadczamy omamów słuchowych.
- Wyglądacie jakbyście byli z Polski – zagaduje nas przypadkowy Irańczyk w… płynnej polszczyźnie.
- Tak, zgadza się – dukamy zszokowani.
- Tak myślałem. Lachestani mają bardzo specyficzną aurę. Jestem Mohsen i zapraszam was na herbatę do mojego sklepu. To tu, zaraz niedaleko.
Kilka minut później sączymy mocną i gorzką herbatę poprzez trzymaną między zębami kostkę cukru, siedząc na stołkach pomiędzy słoikami z farbą i rolkami tapety. Mohsen przygotowuje swoje lokum do otwarcia za klika dni.
- Jeszcze kilka miesięcy temu, zanim USA nałożyły na Iran sankcje, miałem większy lokal, ale musiałem się przenieść, bo już nie stać mnie na jego utrzymanie.
- Tak, wycofanie się Trumpa z umowy nuklearnej i nałożenie sankcji to prawdziwa tragedia ekonomiczna dla Iranu – komentujemy współczująco.
- Hmmm – zamyśla się Mohsen – Sankcje są złe, ale przed sankcjami już dobrze nie było. To, że ekonomia się sypie, zawdzięczamy naszemu własnemu rządowi, który zamiast w poprawę warunków życia swoich obywateli, ładuje pieniądze w siły zbrojne. Iran jest naprawdę bogaty. Siedzimy na złożach ropy naftowej jak na tronie, ale pieniędzy z tego zwykli ludzie nie mają. Nasi liderzy bardziej niż o złą sytuację życia ludzi, martwią się tym, że kobiety nie noszą czadorów. A Trump? On przynajmniej jako prezydent dotrzymuje obietnic danych Amerykanom. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę, żeby Iran stał się drugą Syrią czy Irakiem, ale tylko nacisk z zewnątrz może zmienić naszą sytuację. Wewnątrz nie mamy żadnej alternatywy dla rządzących, a jeśli się pojawia, jest tłumiona w zarodku.
Rozmowy o sytuacji w Iranie, ale także o Polsce – jej historii, ekonomii i zmianach, jakie przechodzi – kontynuujemy długo w noc.
- Lachestan jest pięknym krajem, a i wy jesteście pięknymi ludźmi. Gdybym mógł, właśnie tam bym się przeprowadził – do Polski. Mam bardzo dużo znajomych z Lachestanu – mówi Mohsen i na potwierdzenie swoich słów dzwoni do jednej z nich.
Chwilę później nasza międzynarodowa trójka przez Skype rozmawia z Gosią, która po łokcie w mące w swojej wrocławskiej kuchni robi akurat pierogi.

Rano zostawiamy Kaszan we wstecznym lusterku i kierujemy się do dawnej stolicy Persji – Isfahan.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski

Peryferie.com

Malbork. Jadą starą karetką przez świat. Przystanek: Iran. K...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto